Zapewne dla wielu z nas przychodzi taki moment w życiu, gdy zastanawiamy się jak zabezpieczyć się na emeryturę lub jak zabezpieczyć nasze dzieci na przyszłość. Na rynku istnieje wiele różnych instrumentów finansowych, lecz w głównej mierze opieramy się na lokatach. Niestety w chwili obecnej lokaty w bankach są nisko oprocentowane, a próg wejścia może być dla kogoś za wysoki, niejednokrotnie trzeba odrazu wyłożyć kwoty rzędu kilku tysięcy złotych. Biorąc również pod uwagę wysoką inflację, na lokacie raczej tracimy pieniądze, niż je oszczędzamy. Innym instrumentem są akcje lub obligacje, ale tu znów albo trzeba się na tym znać albo zlecić to komuś kto się zna, poza tym ryzyko utraty naszych środków jest znacznie większe. Szukamy więc dalej alternatywy i tu na rynku pojawiają się ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, potocznie zwane polisolokatami, oferowane głównie przez podmioty zajmujące się ubezpieczeniami, ale również przez banki w formie ubezpieczeń grupowych. Polisolokaty są produktami, które łączą ubezpieczenie na życie z regularnym, comiesięcznym oszczędzaniem. Próg wejścia jest niski, gdyż składki mogą być miesięczne, a zaczynać się od 100 czy 200 zł miesięcznie, stopa zwrotu znacznie wyższa niż na lokacie, a ryzyko prawie żadne, gdyż naszymi środkami zarządzają fundusze inwestycyjne. Poza inwestycją, mamy również ochronę ubezpieczeniową. Produkt wydaje się więc być idealny, jednak tak naprawdę jest zupełnie odwrotnie. To co na powierzchni wygląda na znakomity produkt inwestycyjny jest w rzeczywistości, poprzez swoją konstrukcję umowną oraz mechanizmy jakie kryją się za różnego rodzaju opłatami, pułapką na lata. Nie dość, że na tym nie zarobimy to istnieje spore ryzyko utraty części środków.
W pierwszej kolejności musimy zwrócić uwagę na stronę ubezpieczeniową takiej umowy. Ubezpieczyciel chwali się, że oprócz inwestowania pieniędzy mamy dodatkowo przy takim produkcie ubezpieczenie na życie, które chroni naszą rodzinę. Jednak w rzeczywistości element ubezpieczeniowy takiej umowy stanowi 1-2% całości umowy. Co to oznacza? W praktyce w przypadku zainstnienia zdarzenia ubezpieczeniowego jest nam, bądź członkom naszej rodziny, wypłacana śmiesznie mała kwota, tytułem sumy ubezpieczenia. Tak naprawdę ubezpieczycielowi chodzi o to, aby móc wskazać klientom, że inwestycja ta, dzięki takiej konstrukcji, umożliwi nie płacenie podatku od zysków kapitałowych, czyli tzw. podatku Belki.
Aby zapłacić tzw. podatek Belki, trzeba w pierwszej kolejności osiągnąć zysk z inwestycji, więc w przypadku tego rodzaju produktów nie trzeba się tym martwić, gdyż szansa na osiągnięcie z nich zysku jest znikoma. I tu przechodzimy do sedna, czyli konstrukcji umowy (którą mało kto z klientów czyta) i jej zapisów, głównie dotyczących opłat. Opłaty te zawarte w Ogólnych Warunkach Ubezpieczenia (bo tak zwykle nazywana jest umowa z ubezpieczycielem, której zawarcie potwierdza polisa ubezpieczeniowa) skutecznie pozbawią nas marzeń o jakimkolwiek zysku. Jedną z opłat jest opłata za zarządzanie naszym rachunkiem, którą to pobiera ubezpieczyciel jako wynagrodzenie za ponoszenie ryzyka obracania naszymi środkami. Jest ona zwykle wyrażona w jakimś procencie od kwoty wpłaconej składki, obliczonym na podstawie skomplikowanego wzoru, którego przeciętny konsument nie jest w stanie zrozumieć. Szkopuł w tym, że opłata ta powoduje, iż w rzeczywistości inwestowanych środków jest na starcie mniej niż zadeklarowana składka, tak więc rachunek inwestycyjny musi w pierwszej kolejności zarobić na opłatę i wtedy dopiero jesteśmy „na zero”. Aby mówić o jakimś zysku fundusz inwestycyjny musi zarobić jeszcze więcej. Fundusze inwestycyjne, w których lokowane są składki inwestują w różnorakie instrumenty finansowe, jednak rynki mają to do siebie, że koniunktura jest różna, raz rynek idzie w górę a raz w dół. Przy założeniu, że opłata za zarządzanie stanowi np. 10% naszej składki to fundusz musi zarobić co najmniej 10% abyśmy mogli mówić o jakimkolwiek zysku, co w realiach giełdowych jest mało prawdopodobne. Nic więc dziwnego, że większość klientów po kilku lub kilkunastu latach wpłacania składek nie widzi na swoich rachunkach zysków, a wręcz przeciwnie straty. To z kolei powoduje u klienta chęć wycofania się z takiej umowy, aby ratować pozostałą część kapitału i nie „topić” dalej pieniędzy. I tu czeka na nas kolejna pułapka w postaci tzw. opłaty likwidacyjnej. Opłata likwidacyjna jest pobierana jako swoista kara umowna za rozwiązanie umowy przed czasem i wynosi zwykle jakąs część zgromadzonych środków wyrażoną w procentach. Ubezpieczyciele zwykle nie pozwalają rozwiązać umowy bez ponoszenia opłaty likwidacyjnej w pierwszych 10 latach trwania umowy.
Wydaje się więc, że jeżeli już zawarliśmy taką umowę to prawdopodobnie musimy liczyć się z utratą znacznej części naszych pieniędzy z tytułu opłat wskazanych w umowie, jednak tutaj z odsieczą przychodzą nam sądy powszechne, a także Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta i Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Dość dobrze ugruntowana już linia orzecznicza wskazuje, że np. opłata likwidacyjna stanowi tzw. klauzulę abuzywną, czyli niedozwolny zapis umowny, który nie powinien obowiązywać konsumenta z racji tego iż narusza w sposób rażący interes konsumenta i godzi w dobre obyczaje. O przesłankach abuzywności mówi nam art. 3851 Kodeksu cywilnego. Również opłaty za zarządzanie są niekiedy uznawane przez sądy za niedozwolone. Niestety wielu klientów nie decyduje się na batalie sądowe, które są często czasochłonne i stresujące i woli odpuścić, co daje kolejny zarobek ubezpieczycielowi. Często również zawierając samą umowę konsumenci nie są w sposób rzetelny informowani przez agentów o wszystkich aspektach umowy, skupiają się głównie na potencjalnych zyskach, skrzętnie zapominając wspomnieć o szeregu opłat i ryzyku. Potem klient, nie czytając umowy, podpisuje ją w zaufaniu do agenta i jest już za późno. Trzeba w tym miejscu również zaznaczyć, iż konsument ma często termin 30 dniowy lub podobny na odstąpienie od takiej umowy bez żadnych konsekwencji, jednak nikt się na to nie decyduje, gdyż na tak wczesnym etapie umowy nie widać jeszcze jej ujemnych skutków.
Podsumowując, umowy ubezpieczenia z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym stanowią pozornie atrakcyjną formę oszczędzania z niskim progiem wejścia, jednak musimy pamiętać że „nie wszystko złoto, co się świeci” i tego typu umowy są zwykle obliczone na zmaksymalizowanie w czasie zysków, ale nie klienta, lecz ubezpieczyciela. Niejednoznaczne i utrudniające zrozumienie zapisy umowne są tak skonstruowane, aby klient nie zwrócił na nie szczególnej uwagi, a skupił się na potencjalnych zyskach. Aby skutecznie chronić się przed negatywnymi skutkami takiej umowy musimy w szczególności:
Przed podpisaniem umowy:
1. Przeczytać dokładnie umowę
2. Jeśli nie rozumiemy jakichś zapisów umowy, prosimy agenta aby nam je wytłumaczył
3. Przed podpisaniem umowy dobrze jest skonsultować się z prawnikiem
4. Sprawdzić, jakie umowa zawiera opłaty i jakie są nasze obowiązki, wyliczyć sobie opłaty, aby zobaczyć ile realnie będzie nas kosztować taka umowa
Jeżeli już podpisaliśmy umowę:
1. W przypadku niekorzystnych jej zapisów, sprawdzamy czy minął już wskazany termin na odstąpienie od umowy bez żadnych konsekwencji
2. Sprawdzamy ile minęło lat od podpisania umowy i jak kształtuje się w chwili obecnej opłata likwidacyjna za rozwiązanie umowy przed czasem
3. Składamy dyspozycję o rozwiązaniu umowy i wstępujemy na drogę sądową w celu wegzekwowania nienależnie pobranych opłat
r pr Mateusz Setnik